Jest środek mroźnej zimy a ja właśnie wróciłam z biwaku. Dziwicie się gdzie byłam …..?
Otóż byłam z Franiem Na oddziale Chirurgii i Traumatologii Dziecięcej . A wszystko zaczęło się w poniedziałek 30 stycznia.
Godz.9.20
Krzątając się po domu nagle słyszę hałas i popłakiwanie dochodzące z garderoby. Już wiem że któreś z dzieci zaliczyło upadek i nawet nie jestem tym faktem jakoś szczególnie zdziwiona bo przecież kilka razy w ciągu dnia przerabiamy takie zdarzenia. Siniak siniakiem kryty.Jednak kiedy podnoszę Frania z podłogi wyciągniętego jak struna , coś mi się nie zgadza…………… nie ma panicznego krzyku, nie ma łez, nie ma pokazywania jaka część ciała została uszkodzona , z jego ust wydobywa się litościwe "Bam" i pojękiwanie i tak w kółko, jak zacięta płyta ………takie zachowanie stawia moją czujność na baczność po czym widzę że lewa ręka syna dosłownie wisi, szybko próbuję zachęcić go do jej podniesienia ale ona ani drgnie.
W tym momencie truchleję ………………… po czym krzyczę ZŁAMANA tylko do kogo………………przecież jestem sama w domu. Babcia akurat wyjechała na zakupy , reszta w pracy.
Oprócz nieruchomej ręki, która dynda niczym patyk Franuś jest dziwnie osowiały, dosłownie apatyczny jakby było mu wszystko jedno, tulę go a on jest całkiem bez emocji. W tym momencie wzywam telefonicznie na pomoc Babcię. Pojawia się w ciągu 2 minut a Franuś zaczyna zamykać oczy i opuszcza główkę .
PANIKUJEMY - traci przytomność – co robić…… Nasz krzyk wybudza go - zaczyna płakać .......
Godz.9.28
Dzwonimy do przychodni, pytamy co robić……..? Każą przyjeżdżać.
Godz.9.35
Jesteśmy w przychodni. Zostawiam otwarty samochód i biegnę z synem na rękach. Czekaja na nas w gabinecie . Pediatra bada Franusia który w tym momencie panicznie płacze, diagnoza:
- brak urazów wewnętrznych
- niewykluczony uraz głowy
- stwierdzony uraz na odcinku łokieć – bark
Pada krótka decyzja lekarza – wzywamy karetkę. Franuś trochę się uspokaja, wystraszonymi oczkami spogląda na białe kitle które go otaczają, jest przerażonyy i nie pozwala się nikomu do siebie zbliżyć.
Próba zmierzenia ciśnienia kończy się panicznym krzykiem.
Czekamy na karetkę. Moja głowa pulsuje , kotłują mi się myśli, próbuję kontaktować się z mężem który jedzie właśnie z pracy ,aby podać instrukcje co należy spakować do szpitala. Cała drżę. Ból głowy nie pozwala mi jasno myśleć, ciągle przyglądam się synowi czy aby jest w pełni przytomny, ciągle sprawdzam jego świadomość , zasypując go zadaniami…..
Franuś a gdzie zajączek ma oczko……………..
Pokaż mamusi nosek………………
A jak robi piesek…………………………
Itd.
Franuś siedzi spokojnie, wykonuje polecenia, nawet się uśmiecha ale wciąż jest przerażony.
Godz.10.30
Wsiadamy do karetki .
Trzymam syna na kolanach, karetka mocno buja. Franuś znów zamyka oczy...........już chce krzyczeć ale tym razem coś mnie powstrzymuje. To nie utrata przytomności , to tylko sen ...............
Przesypia całą podróż , kiedy dobijamy do SOR-u muszę go obudzić z czego wcale nie jest zadowolony .
Godz. 11.00
Szpital.
Sanitariusz każe nam usiąść i czekać . Więc czekamy. Dołącza do nas Tata. Łzy same ciekną mi po twarzy……………….
Dostajemy instrukcje i stos papierów . Mamy udać się do pracowni RTG. Szukamy wskazanego miejsca w labiryncie szpitalnych korytarzy. Tomek niesie bagaże , ja Franka , w pozycji siedzącej aby ręka była nieruchoma– teraz czuję jego wagę ( 12 kg ) .
Rejestrujemy się w pracowni ,każą nam czekać pod drzwiami nr 1.
Siadamy . Czekamy 5 min, 10 min, 20 min, 30 min…………………nic się nie dzieje , nikt nie wchodzi nikt nie wychodzi. STAGNACJA. A przed nami jeszcze jeden pacjent.
Po 40 min ktoś wynurza się zza drzwi nr 2 i wzywa ….Paluszek….. co jak się po chwili okazuje oznacza pacjenta przed nami. Jawi się więc realna szansa że zaraz wejdziemy a tu Zonk, przyjeżdżają pacjenci z oddziału którzy zawsze mają pierwszeństwo, więc cierpliwie CZEKAMY. Franek zaczyna marudzić. Wreszcie drzwi sezamu otwierają się , biegniemy z całym majdanem i co słyszymy , że to nie my jesteśmy u Pani na liście że my powinniśmy iść pod drzwi z nr 3. Wzdychamy i jak potulne baranki idziemy tam gdzie posyłają. Tam na szczęście Pan paluszek szybko wychodzi i wchodzimy MY. Zadowoleni ( dziwić się można że w takiej sytuacji …..) że weszliśmy, dostosowujemy się do instrukcji diagnosty , a ja czuję się jak uczestnik programu ……………………….. mając zadanie utrzymania głowy rzucającego się dziecka dwoma palcami za brodę nieruchomo i to z namierzonym na nosie świetnym krzyżykiem. Oczywiście przegrywam. Dostaję więc pierwsze koło ratunkowe w postaci rąk męża. Przegrywamy oboje. Zostaje nam ostatnie koło ratunkowe – papierowe wsporniku w które wkładamy głowę Franka jak w imadło. Wygrywamy zdjęcie czaszki. Wykonanie RTG przedramienia przechodzimy bezbłędnie przy pierwszej próbie. Pani znika w pomieszczeniach obok zabierając ze sobą głos niczym odgłos spadającego do studni kamyka. Łapiemy tylko ……………….płyta…….. w rejestracji.
A więc teraz technologia poszła w górę . Nie ma gigantycznych formatów zdjęć , wszystko z duchem czasu czyli zapis na nośniku CD.
Idziemy do rejestracji, pytamy o płytę ………………NIE MA , PROSZĘ CZEKAĆ, no to czekamy.
Po 15 min pytamy znów……………………..NIE MA, PROSZĘ CZEKAĆ
Jak się po chwili okazuje i to dzięki nadprzyrodzonej bystrości jednej z pielęgniarek, nasz Cd –Rom trafił do innego pacjenta………. Na szczęście udało się go przechwycić.
Zatem jesteśmy gotowi aby pójść na odpowiedni oddział.
Godz.12.30
Na oddziale wita nas pielęgniarka i kieruje do pokoju badań. Tam zasiadamy przy biurku , całkiem jak w urzędzie i zaczyna się papierologia. Setki pytań rzędu czy syn korzystał z fryzjera bądź kosmetyczki ? kilkanaście podpisów wreszcie zajmują się dzieckiem…..WAŻĄ GO !!!!!!!!!!! MIERZĄ WZROST !!!!!!! Zagadują jak mogą bo gdzieś zapodział się lekarz.
Wreszcie wchodzi chirurg i co robi? Siada za biurkiem, wyciąga papiery i od nowa Polska Ludowa…..
Po 30 minutach konwersacji wszelkiej z połową personelu syn zostaje zbadany lecz diagnozy nadal brak. Lekarz idzie obejrzeć płytę ze zdjęciami ( RTG –mieliśmy nadzieję ). Zajmuje mu to długą chwilę. Wchodzi siostra oddziałowa i tłumaczy że lekarze wcale o nas nie zapomnieli tylko tak wnikliwie oglądają zdjęcia, a mnie po tym komunikacie miękną kolana, skoro tak wnikają to znaczy że czegoś się doszukali , czegoś skomplikowanego. Moja głowa zaraz exploduje a Franik – śpi , bo ileż można czekać . Głodny od 6 godzin, niewyspany zwyczajnie pada. Wraca lekarz. Słyszymy że nie ma złamań, choć niewykluczone mikrozłamania których RTG nie wykazuje, więc trzeba obserwować. Cieszę się że wreszcie położę syna do łóżeczka, że spokojnie odpocznie. Najpierw jednak zakładają mu wenflon – KRZYK. Pobierają krew - KRZYK .Zakładają bransoletkę z personalizacja – KRZYK.
Godz 14.00
Wreszcie kładę go , nawet nie protestuje, zwyczajnie nie ma już siły . Wycisza się. Spokój trwa krótko.
Przychodzi biały fartuch i zakłada mu woreczek na mocz – PŁACZE. Uspokajam go. Przychodzi biały kitel i mówi że musi podwiązać rękę na temblak . Nieudolnie pęta chustę wokół szyi a ja mam wrażenie że zaraz go udusi . Kapituluje. Każe wziąć dziecko na ręce i zanieść do lekarza żeby sam to zrobił. Lekarz drwi z personelu, moje dziecko PŁACZE , wreszcie pielęgniarka dostaje olśnienia i zakłada prawidłowo ( mam nadzieje ) chustę. Chce zabrać dziecko ale nie, jeszcze czopek – PŁACZ…..
U kresu sił Frania i moich zmierzamy ku łóżeczku, uspokajamy się …………..przychodzi kitel i podłącza kroplówkę. Jestem przerażona , jak takie małe dziecko nie wyrwie sobie tego wszystkiego, moja wyobraźnia tego nie ogarnia ale mój syn szybko pokazuje mi jak bardzo jest otwarty na pomoc bo leży jak truśka i pozwala by płyn kropelka po kropelce wdarł się do jego krwioobiegu. Przytulamy się mocno , Franuś ZASYPIA. Zostajemy sami, ja Franuś i inne obce dzieci wraz z rodzicami.
Godz. 16.00
Budzimy się . Franuś wita mnie delikatnym uśmiechem a ja z odciśniętymi szczebelkami łóżeczka na głowie próbuję zapomnieć o bólu głowy.
Kończy się kroplówka.
Potem spędzamy jeszcze 42 godziny na oddziale. Franuś jest wzorowym pacjentem , dzielnie nosi rękę na chuście dumnie spacerując ze mną za ręką po korytarzu posyłając personelowi uśmiechy. W dzień nie było tam nawet źle ,ale noc……………….. Kiedy dziecko śpi chciałoby się do niego przytulić ale kraty łóżeczka nie pozwalają , pozostaje więc podłoga przy łóżeczku bądź krzesło. Czuwam na krześle ale sen morzy tak mocno że decyduje się na podłogę . Mam koc i karimatę – super wypas inne matki śpią na gołej podłodze w kurtkach a mimo to przechodzę wielkie męki i zachodzę w głowę jak to możliwe żeby na oddziale z małymi dziećmi nie było łóżek dla matek które odwalają całą robotę za pielęgniarki, tylko hotel położony piętro niżej. Ciekawa jestem która matka zostawiła by swoje dziecko pod opieka wyspecjalizowanego personelu które nie potrafi zawiązać chusty…………… na rzecz wygodnego łóżka.
Środa godz 11.00
Jesteśmy w domu. Zalecenie oszczędzania ręki i dalsza obserwacja i leczenie w poradni. Mamy spuchnięty łokieć i bardzo ograniczone funkcjonowanie.
Więc chodzimy tak z ręką na temblaku a ja z podwieszonym sercem które mocno ucierpiało podczas tej przygody i rozłąki z pozostałymi trojaczkami
Otóż byłam z Franiem Na oddziale Chirurgii i Traumatologii Dziecięcej . A wszystko zaczęło się w poniedziałek 30 stycznia.
Godz.9.20
Krzątając się po domu nagle słyszę hałas i popłakiwanie dochodzące z garderoby. Już wiem że któreś z dzieci zaliczyło upadek i nawet nie jestem tym faktem jakoś szczególnie zdziwiona bo przecież kilka razy w ciągu dnia przerabiamy takie zdarzenia. Siniak siniakiem kryty.Jednak kiedy podnoszę Frania z podłogi wyciągniętego jak struna , coś mi się nie zgadza…………… nie ma panicznego krzyku, nie ma łez, nie ma pokazywania jaka część ciała została uszkodzona , z jego ust wydobywa się litościwe "Bam" i pojękiwanie i tak w kółko, jak zacięta płyta ………takie zachowanie stawia moją czujność na baczność po czym widzę że lewa ręka syna dosłownie wisi, szybko próbuję zachęcić go do jej podniesienia ale ona ani drgnie.
W tym momencie truchleję ………………… po czym krzyczę ZŁAMANA tylko do kogo………………przecież jestem sama w domu. Babcia akurat wyjechała na zakupy , reszta w pracy.
Oprócz nieruchomej ręki, która dynda niczym patyk Franuś jest dziwnie osowiały, dosłownie apatyczny jakby było mu wszystko jedno, tulę go a on jest całkiem bez emocji. W tym momencie wzywam telefonicznie na pomoc Babcię. Pojawia się w ciągu 2 minut a Franuś zaczyna zamykać oczy i opuszcza główkę .
PANIKUJEMY - traci przytomność – co robić…… Nasz krzyk wybudza go - zaczyna płakać .......
Godz.9.28
Dzwonimy do przychodni, pytamy co robić……..? Każą przyjeżdżać.
Godz.9.35
Jesteśmy w przychodni. Zostawiam otwarty samochód i biegnę z synem na rękach. Czekaja na nas w gabinecie . Pediatra bada Franusia który w tym momencie panicznie płacze, diagnoza:
- brak urazów wewnętrznych
- niewykluczony uraz głowy
- stwierdzony uraz na odcinku łokieć – bark
Pada krótka decyzja lekarza – wzywamy karetkę. Franuś trochę się uspokaja, wystraszonymi oczkami spogląda na białe kitle które go otaczają, jest przerażonyy i nie pozwala się nikomu do siebie zbliżyć.
Próba zmierzenia ciśnienia kończy się panicznym krzykiem.
Czekamy na karetkę. Moja głowa pulsuje , kotłują mi się myśli, próbuję kontaktować się z mężem który jedzie właśnie z pracy ,aby podać instrukcje co należy spakować do szpitala. Cała drżę. Ból głowy nie pozwala mi jasno myśleć, ciągle przyglądam się synowi czy aby jest w pełni przytomny, ciągle sprawdzam jego świadomość , zasypując go zadaniami…..
Franuś a gdzie zajączek ma oczko……………..
Pokaż mamusi nosek………………
A jak robi piesek…………………………
Itd.
Franuś siedzi spokojnie, wykonuje polecenia, nawet się uśmiecha ale wciąż jest przerażony.
Godz.10.30
Wsiadamy do karetki .
Trzymam syna na kolanach, karetka mocno buja. Franuś znów zamyka oczy...........już chce krzyczeć ale tym razem coś mnie powstrzymuje. To nie utrata przytomności , to tylko sen ...............
Przesypia całą podróż , kiedy dobijamy do SOR-u muszę go obudzić z czego wcale nie jest zadowolony .
Godz. 11.00
Szpital.
Sanitariusz każe nam usiąść i czekać . Więc czekamy. Dołącza do nas Tata. Łzy same ciekną mi po twarzy……………….
Dostajemy instrukcje i stos papierów . Mamy udać się do pracowni RTG. Szukamy wskazanego miejsca w labiryncie szpitalnych korytarzy. Tomek niesie bagaże , ja Franka , w pozycji siedzącej aby ręka była nieruchoma– teraz czuję jego wagę ( 12 kg ) .
Rejestrujemy się w pracowni ,każą nam czekać pod drzwiami nr 1.
Siadamy . Czekamy 5 min, 10 min, 20 min, 30 min…………………nic się nie dzieje , nikt nie wchodzi nikt nie wychodzi. STAGNACJA. A przed nami jeszcze jeden pacjent.
Po 40 min ktoś wynurza się zza drzwi nr 2 i wzywa ….Paluszek….. co jak się po chwili okazuje oznacza pacjenta przed nami. Jawi się więc realna szansa że zaraz wejdziemy a tu Zonk, przyjeżdżają pacjenci z oddziału którzy zawsze mają pierwszeństwo, więc cierpliwie CZEKAMY. Franek zaczyna marudzić. Wreszcie drzwi sezamu otwierają się , biegniemy z całym majdanem i co słyszymy , że to nie my jesteśmy u Pani na liście że my powinniśmy iść pod drzwi z nr 3. Wzdychamy i jak potulne baranki idziemy tam gdzie posyłają. Tam na szczęście Pan paluszek szybko wychodzi i wchodzimy MY. Zadowoleni ( dziwić się można że w takiej sytuacji …..) że weszliśmy, dostosowujemy się do instrukcji diagnosty , a ja czuję się jak uczestnik programu ……………………….. mając zadanie utrzymania głowy rzucającego się dziecka dwoma palcami za brodę nieruchomo i to z namierzonym na nosie świetnym krzyżykiem. Oczywiście przegrywam. Dostaję więc pierwsze koło ratunkowe w postaci rąk męża. Przegrywamy oboje. Zostaje nam ostatnie koło ratunkowe – papierowe wsporniku w które wkładamy głowę Franka jak w imadło. Wygrywamy zdjęcie czaszki. Wykonanie RTG przedramienia przechodzimy bezbłędnie przy pierwszej próbie. Pani znika w pomieszczeniach obok zabierając ze sobą głos niczym odgłos spadającego do studni kamyka. Łapiemy tylko ……………….płyta…….. w rejestracji.
A więc teraz technologia poszła w górę . Nie ma gigantycznych formatów zdjęć , wszystko z duchem czasu czyli zapis na nośniku CD.
Idziemy do rejestracji, pytamy o płytę ………………NIE MA , PROSZĘ CZEKAĆ, no to czekamy.
Po 15 min pytamy znów……………………..NIE MA, PROSZĘ CZEKAĆ
Jak się po chwili okazuje i to dzięki nadprzyrodzonej bystrości jednej z pielęgniarek, nasz Cd –Rom trafił do innego pacjenta………. Na szczęście udało się go przechwycić.
Zatem jesteśmy gotowi aby pójść na odpowiedni oddział.
Godz.12.30
Na oddziale wita nas pielęgniarka i kieruje do pokoju badań. Tam zasiadamy przy biurku , całkiem jak w urzędzie i zaczyna się papierologia. Setki pytań rzędu czy syn korzystał z fryzjera bądź kosmetyczki ? kilkanaście podpisów wreszcie zajmują się dzieckiem…..WAŻĄ GO !!!!!!!!!!! MIERZĄ WZROST !!!!!!! Zagadują jak mogą bo gdzieś zapodział się lekarz.
Wreszcie wchodzi chirurg i co robi? Siada za biurkiem, wyciąga papiery i od nowa Polska Ludowa…..
Po 30 minutach konwersacji wszelkiej z połową personelu syn zostaje zbadany lecz diagnozy nadal brak. Lekarz idzie obejrzeć płytę ze zdjęciami ( RTG –mieliśmy nadzieję ). Zajmuje mu to długą chwilę. Wchodzi siostra oddziałowa i tłumaczy że lekarze wcale o nas nie zapomnieli tylko tak wnikliwie oglądają zdjęcia, a mnie po tym komunikacie miękną kolana, skoro tak wnikają to znaczy że czegoś się doszukali , czegoś skomplikowanego. Moja głowa zaraz exploduje a Franik – śpi , bo ileż można czekać . Głodny od 6 godzin, niewyspany zwyczajnie pada. Wraca lekarz. Słyszymy że nie ma złamań, choć niewykluczone mikrozłamania których RTG nie wykazuje, więc trzeba obserwować. Cieszę się że wreszcie położę syna do łóżeczka, że spokojnie odpocznie. Najpierw jednak zakładają mu wenflon – KRZYK. Pobierają krew - KRZYK .Zakładają bransoletkę z personalizacja – KRZYK.
Godz 14.00
Wreszcie kładę go , nawet nie protestuje, zwyczajnie nie ma już siły . Wycisza się. Spokój trwa krótko.
Przychodzi biały fartuch i zakłada mu woreczek na mocz – PŁACZE. Uspokajam go. Przychodzi biały kitel i mówi że musi podwiązać rękę na temblak . Nieudolnie pęta chustę wokół szyi a ja mam wrażenie że zaraz go udusi . Kapituluje. Każe wziąć dziecko na ręce i zanieść do lekarza żeby sam to zrobił. Lekarz drwi z personelu, moje dziecko PŁACZE , wreszcie pielęgniarka dostaje olśnienia i zakłada prawidłowo ( mam nadzieje ) chustę. Chce zabrać dziecko ale nie, jeszcze czopek – PŁACZ…..
U kresu sił Frania i moich zmierzamy ku łóżeczku, uspokajamy się …………..przychodzi kitel i podłącza kroplówkę. Jestem przerażona , jak takie małe dziecko nie wyrwie sobie tego wszystkiego, moja wyobraźnia tego nie ogarnia ale mój syn szybko pokazuje mi jak bardzo jest otwarty na pomoc bo leży jak truśka i pozwala by płyn kropelka po kropelce wdarł się do jego krwioobiegu. Przytulamy się mocno , Franuś ZASYPIA. Zostajemy sami, ja Franuś i inne obce dzieci wraz z rodzicami.
Godz. 16.00
Budzimy się . Franuś wita mnie delikatnym uśmiechem a ja z odciśniętymi szczebelkami łóżeczka na głowie próbuję zapomnieć o bólu głowy.
Kończy się kroplówka.
Potem spędzamy jeszcze 42 godziny na oddziale. Franuś jest wzorowym pacjentem , dzielnie nosi rękę na chuście dumnie spacerując ze mną za ręką po korytarzu posyłając personelowi uśmiechy. W dzień nie było tam nawet źle ,ale noc……………….. Kiedy dziecko śpi chciałoby się do niego przytulić ale kraty łóżeczka nie pozwalają , pozostaje więc podłoga przy łóżeczku bądź krzesło. Czuwam na krześle ale sen morzy tak mocno że decyduje się na podłogę . Mam koc i karimatę – super wypas inne matki śpią na gołej podłodze w kurtkach a mimo to przechodzę wielkie męki i zachodzę w głowę jak to możliwe żeby na oddziale z małymi dziećmi nie było łóżek dla matek które odwalają całą robotę za pielęgniarki, tylko hotel położony piętro niżej. Ciekawa jestem która matka zostawiła by swoje dziecko pod opieka wyspecjalizowanego personelu które nie potrafi zawiązać chusty…………… na rzecz wygodnego łóżka.
Środa godz 11.00
Jesteśmy w domu. Zalecenie oszczędzania ręki i dalsza obserwacja i leczenie w poradni. Mamy spuchnięty łokieć i bardzo ograniczone funkcjonowanie.
Więc chodzimy tak z ręką na temblaku a ja z podwieszonym sercem które mocno ucierpiało podczas tej przygody i rozłąki z pozostałymi trojaczkami